czwartek, 25 września 2014

• matowe pomadki INGLOT • zdjęcia • swatche • recenzja •


Hej.
Jeszcze jakiś rok temu wcale nie zwracałam uwagi na szminki, szukając łupów w drogeriach. Mój stosunek do makijażu ust zmienił się zupełnie, kiedy wypatrzyłam u przyjaciółki matowe pomadki, między innymi z Inglota. Jedną z głównych zalet szminek tej marki są solidne, eleganckie, proste, czarne opakowania. Mój pierwszy wybór padł na głęboki fiolet, numer 426. Większość moich szminek ma ciemne, ostre kolory, bo w takich, możliwe, że nie wyglądam, ale czuję się najlepiej ;) Jestem zadowolona z jakości, jaką otrzymujemy za cenę 25 złotych (kwadraty do freedoma kosztują po 16zł), choć nieco 'tępy' produkt bywa trudny we współpracy, ale odpowiednio nałożony pędzelkiem, na speelingowane i nawilżone usta, nie tworzy grudek i długo się trzyma. Muszę tu jeszcze koniecznie wspomnieć o najpiękniejszym zapachu jaki może mieć szminka, szkoda, że nie jestem zbyt dobra w opisywaniu, to trzeba poczuć na własnym nosie :)
Jak narazie, mój 'zbiór' to cztery szminki wykręcane i trzy wkłady do paletki z freedom. Mam na oku jeszcze odcień 425 i obawiam się, że poza nim nie widzę już żadnego 'mojego' koloru ;(



Kolory są nieco przekłamane na zdjęciach, szczególnie jeśli chodzi o 421, w rzeczywistości jest ona bardziej różowa.



Paletka jest już wysłużona, bo wcześniej nosiłam w niej przez długi czas cienie.

Pędzelek to skrócony Hakuro H85